Szkoła Podstawowa w Tuchowie
Aktualności

Tatry baśniowe i legendarne, czyli o sukcesie literackim naszych uczniów

„Ujrzała Maryna w nizinie Staw Gąsienicowy.

Wiatr kołysał ponurość jego wód wśród mgieł, w pomroce…”

(Kazimierz Przerwa – Tetmajer)

W roku szkolnym 2019/2020 odbyła się XV edycja Małopolskiego Konkursu Literackiego ,,Na tatrzańskim szlaku’’, w którym uczniowie Szkoły Podstawowej im. Stanisława Staszica od początku biorą udział. Nie inaczej było i w tym roku.

 

Konkurs przeznaczony jest dla uczniów szkół podstawowych województwa małopolskiego.

W regulaminie konkursu czytamy:

,,Tematem konkursu są Tatry, refleksje i emocje związane z obserwacją gór oraz wędrówkami tatrzańskimi szlakami i koniecznością ochrony tego wyjątkowego miejsca’’.

W tym roku uczniowie mieli do wyboru dwie formy literackie:

legenda twórcza związana z Tatrami, uwzględniająca niesamowitość atmosfery i refleksji wynikających z przeżywania wędrówki górskiej;

– baśń – Tatry zamknięte w wyobraźni.

 

Z naszej szkoły udział w konkursie wzięli: Jakub Różycki z kl. 8 b oraz uczniowie klasy 6 b: Zuzanna Bakulińska, Wiktoria Łazarek, Jakub Madejski, Milena Nicpoń, Jan Szary, Aleksander Szeląg, Julia Więcek. Klasę V d reprezentowała Julia Rąpała (nauczyciel Urszula Osika).

Z przyjemnością informuję, iż laureatami konkursu zostali:

Jakub Różycki – I miejsce

Zuzanna Bakulińska – wyróżnienie

Aleksander Szeląg – wyróżnienie

Po raz pierwszy od 15 lat, ze względu na ogłoszenie na obszarze Rzeczypospolitej Polskiej stanu epidemii w związku z zakażeniami wirusem SARS-CoV-2, nie odbędzie się uroczyste podsumowanie konkursu w Zakopanem. Nagrody zostaną przesłane pocztą.

Jakub jest uczniem Katarzyny Skrzyniarz, szóstoklasiści – Renaty Gąsior.

Gratuluję wszystkim dzieciom, które wzięły udział w konkursie. Powstały, dzięki umiejętnościom pisarskim, wyobraźni i chęci własnej, piękne, ciekawe baśnie i legendy.

Zapraszam do lektury prac naszych laureatów.

***

,,O Marysi, która stopiła serce olbrzyma’’

baśń

 Za górami, za lasami w maleńkiej, drewnianej chatce mieszkała dziewczynka o imieniu Marysia. Zawsze radosna i uśmiechnięta potrafiła rozruszać nawet największego ponuraka. Gdziekolwiek się pojawiała, robiło sie gwarno i wesoło, a jej perlisty śmiech na długo zostawał w uszach każdego, kto go usłyszał. Była niczym promyk słońca, rozświetlający każdy dzień. Dziewczynka wiodła spokojne i szczęśliwe życie, chętnie pomagała rodzicom i opiekowała się młodszym rodzeństwem. Niestety pewnego dnia nadszedł kres jej beztroskiego dzieciństwa, a stało się to za sprawą tajemniczego stwora, który pojawił się w wiosce i zaczął nękać jej mieszkańców.

Był to olbrzym o wyjątkowo szkaradnej twarzy, który wędrował od domu do domu w poszukiwaniu swojej przyszłej żony. Pech chciał, że trafił do domu Marysi, w którym oprócz niej mieszkały jej dwie młodsze siostrzyczki. Potworowi wpadła w oko szczególnie najmłodsza – Alina i to ją chciał zabrać ze sobą. Marysia, widząc rozpacz rodziców i przerażenie siostry, zaproponowała, że ona zostanie żoną olbrzyma, na co ten przystał, choć początkowo niechętnie. Dziewczynka bardzo bała się życia u boku nieznajomego, ale pochlipując cichutko, pożegnała się z rodziną i udała się w podróż w nieznane.

Wędrowali kilka dni i nocy, a gdy dotarli do celu, okazało się, ku uciesze Marysi, że przynajmniej miejsce, w którym ma spędzić resztę swoich dni, jest piękne i malownicze. Co prawda mieszkanie stwora była to jama wydrążona w skale, jak się można było spodziewać obskurna, zimna i odstraszająca… ale widok rozpościerający się przed oczyma dziewczynki, zapierał dech w piersi. Marysia po raz pierwszy w swoim życiu zobaczyła góry i od razu pokochała to miejsce. Patrząc na szczyty otaczające ją z każdej niemalże strony, poczuła się bezpiecznie i radość napełniła jej serce. Jak bardzo chciałaby podzielić się nią z najbliższymi… niestety wiedziała, że to niemożliwe. U stóp góry, w której mieściła się jama, znajdowało się wielkie jezioro. Jego woda wydawała się ciemna za sprawą cieni rzucanych przez okoliczne szczyty, a w rzeczywistości była przejrzysta i niemalże szafirowa. Ilekroć dziewczynka spoglądała na taflę, jej serce biło mocniej. Zachwyt mieszał sie z niedowierzaniem. Jak to możliwe, że wśród gór ukryte są jeziora? – zdawała się pytać samą siebie. I choć nieraz ukradkiem obcierała łzy spływające po jej policzkach, to i tak starała się dostrzegać dobre strony całej tej sytuacji.

Życie Marysi u boku olbrzyma było trudne, szczególnie doskwierała jej samotność i tęsknota. Jej jedyny towarzysz prawie w ogóle z nią nie rozmawiał, a jeśli już, to krzyczał. Nigdy się nie uśmiechał. Znikał na kilka dni i wówczas dziewczynka sama musiała się o siebie troszczyć. Ale właśnie wtedy wymykała się z jamy i wędrowała górskimi szlakami. Podziwiając piękno tatrzańskiej przyrody, zastanawiała się wielokrotnie, co zrobić, by zmiękczyć lodowate serce olbrzyma. Oczyma wyobraźni widziała siebie ze swoimi najbliższymi. Tak bardzo chciałaby z nimi przemierzać górskie szczyty. Marysia miała nieodparte wrażenie, że góry ” wołają” ją do siebie. Czuła, że jakaś niepojęta siła pcha ją coraz wyżej i wyżej. Z czasem nie mogła się juz doczekać kolejnych zniknięć olbrzyma, wiedziała, że wówczas będzie mogła obcować z tym, co tak bardzo ostatnio pokochała.

Pewnego jesiennego dnia, gdy Marysia została sama, postanowiła udać sie nad Czarny Staw. Usiadła na brzegu jeziora i zaczęła rozmyślać o swoich rodzicach i rodzeństwie. Jej oczy zaszkliły się, a gdy je przetarła, ze zdumieniem zauważyła, że z jeziora wyłania się jakaś postać. Była to piękna kobieta o długich, złotych włosach i głosie delikatnym jak powiew wiatru. Dziewczynka domyśliła się, że to rusałka i początkowo przestraszyła się, ale po chwili rozmowy już wiedziała, że to dobra istota. Opowiedziała ona Marysi historię olbrzyma, który jako dziecko został porzucony przez rodziców w górach, bo był brzydki i inny niż jego rówieśnicy. Dorastał wśród niedźwiedzi, wilków i innych tatrzańskich zwierząt, a ponad wszystko nie lubił ludzi. To za sprawą rodziców stał się bezduszny i okrutny, a wiedząc, że budzi strach swoim wyglądem, postanowił wykorzystywać to, by krzywdzić innych.

– Czy nic nie jest w stanie zmiękczyć jego serca? – zapytała zasmucona dziewczynka.
– Jest na to jeden sposób, niestety nikomu dotąd się to nie udało- odpowiedziała rusałka, ale kto wie, może to właśnie ty dokonasz tego, co dla innych nieosiągalne. Widzisz tę spiczastą górę rozpostartą na zachodzie? To Kościelec. Na jego szczycie znajduje się głaz. Gdyby udało ci się tam dotrzeć i wymówić tajemnicze zaklęcie, dotykając kamienia, serce olbrzyma uległoby przemianie. Wielu śmiałków już próbowało, ale żaden niestety nie wrócił z wyprawy…

– Dlaczego? – zapytała dziewczynka.

– O tym musisz przekonać się sama – odparła rusałka, po czym zanurzyła sie w wodzie jeziora i zniknęła.

Marysia była gotowa zrobić wszystko, by zmienić serce olbrzyma. Chciała to zrobić nie tyle dla siebie, co dla niego. Postanowiła wybrać się na Kościelec, nie wiedziała jednak, że droga będzie tak długa i trudna. Po kilku godzinach wędrówki była tak zmęczona, że nogi odmawiały jej posłuszeństwa, ale jakaś znana jej już siła mówiła: dalej, dalej… . Im wyżej wspinała się dziewczynka, tym było trudniej. Ośnieżone kamienie stawały sie coraz bardziej śliskie, a i chłód coraz bardziej dotkliwy. W pewnym momencie wyczerpana Marysia poślizgnęła się i straciła równowagę. Kamień, na którym stała obsunął się i ostatkiem sił chwyciła się za wystający kawałek skały. Wisząc nad przepaścią, wiedziała, że nie ma już dla niej ratunku. Najbardziej żałowała tego, że już nigdy nie zobaczy najbliższych. Gdy drobna ręka dziewczynki zaczęła drżeć z przesilenia, nagle nie wiadomo skąd pojawił się olbrzym. Przez moment przyglądał się jej ze zmarszczonymi brwiami i widać było, że toczy walkę sam ze sobą. Zastanawiał się, czy pomóc dziewczynce, czy pozwolić jej spaść w przepaść. W ostatnim momencie chwycił Marysię w swoje wielkie łapy i w ten sposób uratował jej życie.
– A jednak twoje serce nie jest z kamienia- krzyknęła dziewczynka, zarzucając ręce na szyję olbrzyma i obdarzając go siarczystym całusem.

– To ty sprawiłaś, że zmiękło – odparł zmieszany. Dopiero, gdy zobaczyłem, że mogę cię stracić, uświadomiłem sobie, że … wiele dla mnie znaczysz. Wiem, że pokochałaś góry tak jak ja, ale twoje serce jest z najbliższymi. Wracaj do nich i bądź szczęśliwa. Ja zostanę tu w Tatrach, bo tutaj jest mój dom. Tu jestem szczęśliwy wśród wilków, kozic, niedźwiedzi i świstaków. Mam nadzieję, że jeszcze nieraz tu wrócisz. Chcę byś zawsze pamiętała, że górska przyroda piękna i zachwycająca może być również groźna i niebezpieczna. Człowiek może korzystać ze wszelkich dobrodziejstw gór, ale musi robić to umiejętnie i rozważnie.  

Marysia wróciła do domu, jednak nie zapomniała o górach. Co roku odwiedzała Tatry, i choć nie spotkała już nigdy ani olbrzyma, ani rusałki, to czuła, że opiekują się nią z ukrycia. Wiedziała, że jest tu bezpieczna, dlatego, gdy czuła, że jej życie dobiega już końca, usiadła nad brzegiem jeziora i patrząc w szafirową toń wody, oparła głowę na głazie i odeszła.

A olbrzym o dobrym już sercu wyrył później na tym kamieniu słowa:
„Ujrzała Maryna w nizinie Staw Gąsienicowy. Wiatr kołysał ponurość jego wód wśród mgieł, w pomroce…”

Jakub Różycki, klasa 8 b

***

 „Gniewomir”

baśń

 

Dawno temu w Tatrach żył  sobie chłopiec o imieniu Gniewomir. Miał dwie siostry i trzech braci, a jego rodzice byli góralami. Na co dzień zajmował się wypasem owiec. Szanował przyrodę i z całego serca kochał zwierzęta. Gdy grał na swojej fujarce, wszystkie zwierzęta  przychodziły, aby posłuchać muzyki. Chłopiec zastanawiał się, dlaczego zwierzęta tak go lubiły. Pewnego słonecznego dnia wiosny jeden z braci  przybiegł do Gniewomira i natychmiast kazał mu iść do domu. Okazało się, że matka jest ciężko chora.

-Synu, podobno istnieje kwiat, który ma magiczne moce i może uleczyć każdą chorobę. Chciałbym cię prosić o to, abyś go odnalazł i najszybciej, jak się da, dostarczył matce – powiedział ojciec.

-Tato, dlaczego akurat ja?- spytał ze zdziwieniem.

– Kwiatu pilnuje brunatny niedźwiedź, a dobrze wiem, że przyjaźnisz się ze zwierzętami, a one z tobą- uzasadnił odpowiedź.

-Zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby go zdobyć- odpowiedział z powagą chłopiec.

Następnego dnia o świcie Gniewomir wyruszył w daleką podróż. Od ojca dowiedział się, że najpierw musi dojść do doliny z pięcioma stawami. Z każdą godziną słońce świeciło mocniej i chłopcu było coraz goręcej. Dotarł do szałasu na polanie. Po  dłuższym czasie czekało go strome podejście. Z prawej strony odsłaniał się widok na góry. W słońcu zieleniały kosodrzewiny, wyżej mgły przesłaniały zaśnieżone szczyty. Nasz bohater postanowił, że na chwilę odpocznie przy zimnym strumyku. Dolina była tak piękna, że miało się ochotę wskoczyć do połyskującej od słońca wody i pływać razem rybami.  Wyciągnął pajdę chleba i zaczął jeść, gdy nagle usłyszał piskliwy głosik, który wołał o pomoc:

– Ratunku! Na pomoc!

-Gdzie jesteś? – zapytał chłopiec.

-Spójrz w dół – powiedziała tajemnicza istota.

– Aaa! Kim ty jesteś?- krzyknął przeraźliwie.

-Duszek leśny. Przepraszam, czy mógłbyś mi pomóc? Przewróciłam się i bardzo boli mnie noga.

Gniewomir od razu opatrzył ranę i zaproponował wspólną podróż. Istotka zgodziła się i zaoferowała pomoc w znalezieniu magicznej rośliny. Gdy nastał wieczór, księżyc oświecał granatowe jeziorka i leśne szemrzące strumyki. Na noc zatrzymali się w grocie skalnej, w której chłopiec rozpalił ognisko. Spędzili miło czas, śpiewając piosenki i opowiadając historie. Duszek powiedział Gniewomirowi, że muszą wyjść na Giewont, aby odnaleźć lekarstwo. Nastał nowy dzień i zgodnie z ustalonym wcześniej planem wyruszyli. W dole było słychać szum bystrego potoku. Im wyżej się wspinali, tym ciężej było im złapać oddech. Gdy znajdowali się w połowie drogi, napotkali świstaki, które sprzątały ogromny bałagan.

-Przepraszam, ile zajmie nam wędrówka na sam szczyt góry?- zapytał uprzejmie duszek.

-Przykro mi, ale nie dostaniecie się na górę. Wataha wilków nie pozwala tam nikomu wejść-rzekł jeden ze świstaków. – Podobno wilki chcą zniszczyć kwiat, po który rzekomo ma przyjść jakiś chłopiec.

Przyjaciele zastanawiali się, o co może chodzić wilkom. Tak czy owak zadecydowali, https://sp.tuchow.pl/index.php/2020/03/24/tatry-basniowe-i-legendarne-czyli-o-sukcesie-literackim-naszych-uczniow/ i zdobędą kwiat. Dalsza droga poszła im znacznie szybciej. Wymagało to nie lada odwagi, bo wilki nie należą do najmilszych zwierząt. Wychodzili w milczeniu. Po pewnym czasie dotarli na szczyt Giewontu, widok zapierał dech w piersiach. Na horyzoncie widniały potężne, zielone drzewa, a nad nimi unosiły się chmury, które przybierały przepiękne kształty.  Teraz trzeba jeszcze namówić zwierzęta, aby pozwoliły na rozmowę z niedźwiedziem.

-Proszę, kogo my tu mamy! Gniewomir, który gra na fujarce- szydziły z chłopca wilki.

-Przyszedłem was prosić o magiczny kwiat.

-Umówmy się tak, że jeśli odpowiesz na trzy zagadki, które zada ci brunatny niedźwiedź, otrzymasz kwiat. Jeśli nie, to kwiat zostanie zniszczony-rzekł przywódca watahy.

 Nagle usłyszeli potężny ryk i z oddali wyłonił się strażnik rośliny. Gniewomir i duszek cofnęli się.

 -No to co? Zaczynamy. Co jest małe, delikatne i filetowe?- zapytał olbrzym.

– Krokus – odpowiedział po chwili namysłu chłopiec.

-Jesteś sprytny, ale czy na tyle, żeby rozwiązać tę zagadkę. Zawsze przyjdzie, ale nigdy nie przyjdzie dzisiaj. Co to takiego?

Gniewomir długo się zastanawiał, więc niedźwiedź powtórzył pytanie.

-To jest jutro – powiedział tym razem niepewnie.

-Jeszcze jedna zagadka. Tym razem będzie na tyle trudna, że nie odpowiesz. Jak rzucone jajko może przelecieć dwa metry i się nie rozbić?- zapytał.

-To proste. Jajko należy rzucić na większą odległość np. trzy metry, wtedy dwa metry przeleci w całości- odpowiedział.

Tak jak się umawiali, Gniewomir otrzymał kwiat i razem z duszkiem wyruszył w podróż powrotną. Nie minęło dwa dni, a oni wrócili do domu. Chłopiec dał roślinę ojcu, a on kobiecie. Kilka dni dochodziła  do siebie, a następnie wyzdrowiała. Chłopiec znów pasł owce wśród fioletowych krokusów i pszczół zapylających kwiaty. Zwierzęta słuchały muzyki granej na fujarce. Jedna rzecz się zmieniła: duszek leśny został najlepszym przyjacielem Gniewomira. Stali się nierozłączni.

Cała ta niezwykła opowieść pokazuje, że dobro zawsze wróci, nawet ze zdwojoną siłą i że w przyrodzie zawsze znajdziemy coś pięknego.

Zuzanna Bakulińska, klasa 6 b

***

Legenda o Dolinie Chochołowskiej

 

Na tatrzańskiej Polanie Chochołowskiej co wiosnę rozkwitają pachnące krokusy, to dzięki nim dolina zyskuje swój urok i zachęca turystów do odwiedzin. Skąd jednak na zboczach gór wzięły się  te kwiaty?

Dawno temu w górach żyła Maryna, córka bacy. Była piękna, miała długie, jasne włosy uplecione w warkocz, oczy błyszczące jak diamenty. Codziennie chodziła na rozległe hale wypasać owce.

Pewnego razu na polanie zwanej ,,Chochołowską” zobaczyła wysokiego, ciemnowłosego chłopca. Przestraszona Maryna wpatrywała się w niego, gdyż nigdy w górach nikogo nie spotkała. Po chwili nieznajomy rzekł:

– Mam na imię Pietrek. A ty, piękna dziewczyno, jak się zwiesz?

– Maryna – odpowiedziała. – Co ty tu robisz?

– Wpatruję się w najpiękniejsze oblicze, jakie w życiu widziałem – oznajmił.

Zakochali się w sobie od pierwszego wejrzenia. Rozmawiali przez chwilę, aż Maryna powiedziała:

– Muszę już wracać.

– Spotkajmy się jutro po południu w tym samym miejscu – zaproponował chłopak.

– Dobrze –zgodziła się Maryna.

Wracając do chaty,   cały czas myślała o Pietrku. Przy wieczerzy opowiedziała bacy o nowym znajomym, a on rzekł jej tak:

– Wiem,  o kim mówisz. Jego dziad jest moim największym rywalem w wyrobie owczego sera. Maryniu, nie możesz się z nim widywać.

– Ojcze, będę się spotykać, z kim zechcę!- krzyknęła dziewczyna, wybiegając do swojej izby.

Marynie śniło się w nocy, że razem z Pietrkiem biegali po górskich łąkach. Słońce oświetlało im drogę, a oni biegli przed siebie, trzymając się za ręce. Górski wiatr halny szumiał, tworząc muzykę, do której zaczęli tańczyć. Wysoko nad nimi rozpościerały się Tatry. Ich szczyty były białe niczym owcze mleko. Góry sięgały nieba, a puszyste chmury tańczyły, tworząc mgły, okalające wypinające kamienną pierś szczyty.  Purpurowe promienie słońca usiłowały się wcisnąć na każdy wierzchołek…

Rano obudziła się bardzo wcześnie, aby wyprowadzić owce na hale, ponieważ czekała na spotkanie z Pietrkiem. W samo południe odprowadziła zwierzęta do zagrody i wyruszyła na Polanę Chochołowską. Gdy dotarła na miejsce, zobaczyła chłopca leżącego na trawie, wpatrującego się w niebo. Maryna powiedziała :

– Witaj! Mam dla ciebie złą wiadomość. Mój ojciec nie pozwolił mi się z tobą widywać.

– Nie przejmuj się bacą –odpowiedział. – Czekałem na ciebie.

– Co będziemy robić? – zapytała dziewczyna.

– Zabiorę cię w piękne miejsce, lecz nie tak piękne jak ty – rzekł.

Pietrek wziął dziewczynę za rękę. Szli przez zielone doliny, aż dotarli nad staw. Szklana tafla wody lekko kołysała się dotknięta przez wiatr. Wokół wyrastały góry przysłonięte delikatną mgłą, otulającą smreki gęste jak szczotka i kosodrzewinę. Widok zapierał dech w piersiach.

            Nagle dziewczyna poślizgnęła się na jednym z kamieni i wpadła do wody.

-Pomocy!- krzyknęła. – Nie umiem pływać!

-Nie bój się! – uspokoił ją Pietrek

Wskoczył do wody, złapał Marynę i wyciągnął  na brzeg. Córka bacy nie dawała oznak życia. Chłopak wziął ja na ręce i przyniósł do Doliny Chochołowskiej. Dopiero tam dziewczyna, ożywiona promieniami słońca, wstała i powiedziała:

-Dziękuję ci.

– Gdybym cię stracił, nie miałbym po co żyć – odpowiedział.

Dziewczyna pocałowała go w policzek i odeszła do domu. Gdy dotarła do chaty, musiała tłumaczyć się ojcu.

            Zakochani spotykali się codziennie przez miesiąc, aż pewnego dnia Maryna zastała Pietrka ubranego w elegancki góralski strój. Podeszła do niego i przytuliła się. Przez kilka chwil stali w milczeniu, aż chłopak złapał ją za rękę i zapytał:

-Maryno, czy zostaniesz moją żoną?

-Tak! – odpowiedziała uradowana.

Pocałowali się, a chłopak na znak miłości wręczył jej krokus. Ich szczęście nie trwało jednak długo, ponieważ zaczęło się chmurzyć. Pietrek powiedział:

– Odprowadzę cię do domu.

– Dobrze –zgodziła się.

Gdy doszli do chaty Maryny, w oknie zobaczyli bacę, który zaczął im złorzeczyć, ponieważ nie chciał widzieć Pietrka przy swej córce. Wyklął dziewczynę i wygnał z domu. W tym momencie zaczęło grzmieć, co zwiastowało nadejście burzy. Zakochani, nie bacząc na błyskawice, ruszyli przed siebie, aż dotarli na Polanę Chochołowską. Tam stało się nieszczęście. Marynę i Pietrka trafił piorun! Obydwoje, martwi, runęli na ziemię.

            Pochowano ich obok siebie na Polanie Chochołowskiej, a w miejscu, gdzie znajduje się ich grób, wyrastają krokusy – symbol ich nieszczęśliwej miłości.

Aleksander Szeląg, klasa 6 b

 

Opracowała

Renata Gąsior

%d