Niezwykłe historie niezwykłych przedmiotów, czyli o sukcesie literackim Aleksandra Szeląga, ucznia klasy 8 b Szkoły Podstawowej im. Stanisława Staszica w Tuchowie
Z rzeczywistości rodzi się najdziwniejsza baśń…
Hans Christina Andersen
2 czerwca 2022 roku w Muzeum Historycznym Miasta Krakowa odbyła się uroczystość podsumowania XVII edycji Małopolskiego Konkursu Literackiego.
Miło mi poinformować, że uczeń naszej szkoły Aleksander Szeląg z klasy 8 b został laureatem konkursu i otrzymał nagrodę I stopnia.
Konkurs jest organizowany przez Szkołę Podstawową Nr 101 im. Hansa Christiana Andersena w Krakowie. Patronat honorowy objęli: Małopolski Kurator Oświaty Barbara Nowak, Prezydent Miasta Krakowa Jacek Majchrowski, Przewodniczący Rady Miasta Krakowa Rafał Komarewicz oraz Konsul Honorowy Królestwa Danii Janusz Kahl.
Konkurs wsparli w tym roku też: Wydział Katechetyczny Kurii Metropolitalnej Archidiecezji Krakowskiej i jak zwykle Muzeum Krakowa.
Na początku wszyscy zaproszeni laureaci i goście zostali powitani przez organizatorów konkursu oraz chór szkoły i zespół instrumentalny złożony z nauczycieli tejże placówki, którzy uświetnili uroczystość.
Następnie nastąpiło wręczanie nagród w konkursie literackim (czytane były fragmenty prac) oraz w konkursie plastycznym (prezentacja i krótkie omówienie tematu pracy).
Chciałam podkreślić, że praca Alka została uhonorowana ponadto nagrodą specjalną przez konsula. Dr Ewa Modzelewska-Opara (Uniwersytet Jagielloński), sprawująca opiekę merytoryczną, odczytała fragment pracy Alka po wręczeniu nagród.
Na konkurs wpłynęło ponad 800 prac z całego województwa. Każda szkoła mogła wysłać 5 prac literackich i 5 prac plastycznych.
Gratuluję Alkowi zasłużonego naprawdę sukcesu. Na to osiągnięcie Alek pracował od kilku lat, dlatego uśmiechnięty i szczęśliwy mógł dostąpić takiego zaszczytu!
Zapraszam do lektury niezwykłej historii…
opracowała Renata Gąsior
Sekretne życie kostki brukowej
Wyszłam z formy. Nareszcie! Nie! To nie to, o czym zaraz pomyślicie. Nie straciłam kondycji. Wręcz przeciwnie, prawdziwa ze mnie twardzielka, choć dopiero się narodziłam. Po prostu zastygłam, skamieniałam. Przestałam być płynną mazią. Jestem nowa i dość kształtna.
Mam ogromną rodzinę. Gdy się rozglądnę po naszym domu, widzę dziesiątki sióstr bliźniaczek. To prawda, żadna z nas nie grzeszy urodą. Bo jakie kanony piękna może spełniać zwykły szary prostopadłościan? Niewielki, niezbyt ciężki, ostry na brzegach? Inni krewni zostali bardziej obdarowani przez los. Braci wyróżniają fantazyjne kształty, kuzynkom zrobiono kolorowy makijaż – grafitowy, brązowy lub czerwony. Ja i moje siostry jesteśmy jednak w pełni naturalne, tworzymy czystą mieszaninę wody, piasku i cementu. I mimo że trend ko jest obecnie bardzo modny, marna to pociecha.
Mój gatunek ma dość nietypowe zwyczaje. Choć może to dziwić, rodzimy się jako dorośli i od razu zaczynamy się starzeć, szybko też opuszczamy dom. Ekspediują nas w świat, ale nigdy nie jedziemy samotnie. Rodzinność to główna nasza cecha.
Ciekawość budzi zawsze miejsce, do którego nas wywiozą. Krążą o tym legendy. Z tych opowieści wiem, że wciąż podbijamy świat, zdobywamy coraz to nowe tereny, jesteśmy już na sześciu kontynentach. Ciągniemy się kilometrami. Naszym środowiskiem życia są podwórka, dziedzińce, ulice i drogi. Dawniej zasiedlaliśmy większe i mniejsze miasta, ale to już przeszłość. Teraz coraz częściej trafiamy na wsie, do najbardziej odludnych zakątków.
Już nie mogę się doczekać, kiedy ruszę w drogę. To takie ekscytujące! Podróż w nieznane… Cały czas zastanawiam się, gdzie wolałabym znaleźć nowy dom. Czy w spokojnej okolicy, z dala od gwaru i huku, na jakimś podjeździe, gdzie nic się nie dzieje i co najwyżej dwa razy na dobę przejedzie po mnie samochód? Czy też w samym centrum zdarzeń, w takim Nowym Jorku lub Tokio, gdzie życie nie zamiera ani na chwilę? Chyba bardziej pociąga mnie miasto. Czuję, że adrenalina buzuje w moich betonowych komórkach. Pewnie szybciej skończę swój żywot, ale cóż… Lepiej krótko i intensywnie, prawda? Jakoś nie przemawia do mnie szara, monotonna egzystencja. Wystarczy, że sama jestem skończoną szarością. Chcę żyć na pełnych obrotach, spróbować wszystkiego. Karmić się słońcem, deszczem, śniegiem, kurzem. Chłonąć, chłonąć, chłonąć… Być świadkiem wielkich rzeczy. Ale wiem, że sama na nic nie mam wpływu, o wszystkim zdecyduje przypadek. Rodzina śmieje się ze mnie, czasem nawet któraś siostra stuknie się w twardą głowę, patrząc na mnie, ale ja wiem swoje. Jeśli skończę w jakimś zapyziałym miejscu, to przynajmniej z aspiracjami.
Dziś nadszedł ten dzień! Wraz z całą moją rodziną wyjechałam w podróż, której przebieg miał zmienić moje życie. Wózek widłowy zapakował paletę, na której się znajdowałam i wsadził ją na pakę żółtej, dość obszernej ciężarówki. Na szczęście znalazłam się na górze załadunku i mogłam obserwować okolicę. Nie wiem, co bym zrobiła, gdybym widziała tylko brudną podłogę samochodu. Moje krewne od razu zapadły w drzemkę, a gdy drżałam z ekscytacji, na każdym zakręcie uspokajały mnie kuksańcami.
Wiele mijanych miejsc zrobiło na mnie dobre wrażenie, ale ciężarówka wciąż pędziła przed siebie. W nocy droga niezwykle mi się dłużyła. Byłam zniecierpliwiona, myślałam, że zniosę jajko. Gdy o tym powiedziałam siostrom, zaczęły się śmiać i oznajmiły, że kostki brukowe nie znoszą jaj. Dogryzały mi przez resztę podróży, lecz gdy pojazd się zatrzymał, wszystkie zamarły, pełne niepokoju. Atmosfera stawała się gorąca, a powietrze gęstniało z każdą chwilą.
W końcu jakiś człowiek w roboczym ubraniu uchylił zabezpieczenia i zaczął wypakowywać palety. Zauważyłam, że trafiłyśmy na jakieś odludzie, a liczyłam na coś bardziej fantazyjnego. Czekałam na to, żeby mnie wyładowali, ale ten moment nie nadchodził. Mężczyzna wsiadł do szoferki, a ja zaczęłam odzyskiwać nadzieję na lepszy nowy dom. Czasem robi mi się żal sióstr, które musiały zostać w tej dziurze.
Jak się okazało, jechałam jeszcze długo, aż trafiłam na przeładunek. Wraz z bliźniaczkami zostałam przeniesiona na wielki statek. Widok z pokładu był niesamowity. Niezwykły zachód słońca, a wokół mnie morze, szepczące kojące melodie.
Niestety, nie nacieszyłam się długo tym pięknem. Panowie przetransportowali mnie do jakiegoś brzydkiego pomieszczenia, bez żadnych okien, a byli przy tym tak niedelikatni, że omal mnie nie uszkodzili. Jednak pocieszającą myślą było to, że miejsce, gdzie osiądę na stałe, będzie niespodzianką aż do samego końca.
Większość podróży znosiłam dobrze, jednak pewnej nocy (jak później dowiedziałam się, podsłuchując marynarzy) nadciągnął sztorm. Statek kołysał się na wszystkie strony, wiatr huczał złowieszczo, a fale uderzały o burtę statku, wydając dźwięki niczym trashmetalowy perkusista grający na swym instrumencie. Nie było to dla mnie miłe doświadczenie, gdyż dotknęła mnie wtedy choroba morska. Dobrze nas zabezpieczono, więc stałyśmy w ładowni nieruchomo, ale za to odczuwałam każde drgnienie poszycia statku. Myślałam, że wypluję moje betonowe trzewia. Dolegliwość ta towarzyszyła mi przez resztę drogi.
W końcu dotarłam do celu. Ci sami panowie wyciągnęli mnie na brzeg, a mym oczom ukazał się wielki, połyskujący neon z napisem „Welcome to New York!”. Wokół mnie piętrzyły się wieżowce z głowami w chmurach, a w oddali Statua Wolności witała przybyszów swym uśmiechem. Tak, to było moje wymarzone Wielkie Jabłko!
Czekałam na dzień, w którym miałam stać się częścią tej niesamowitej metropolii. Gdy wreszcie on nadszedł, byłam niezwykle podekscytowana. Czułam adrenalinę, która sprawiła, że gdyby to było możliwe, wybuchłabym z ekscytacji.
Brukarz wziął mnie w swą miękką niczym jedwab rękawicę. Starannie położył mnie na niewielkich grudkach piasku, przytulając mnie do sióstr bliźniaczek. Dopełniło się moje przeznaczenie, wreszcie znalazłam się na swoim miejscu.
Nie wiem, czy wiecie, że Nowy Jork nigdy nie śpi. Tej nocy postanowiłam przyglądnąć się temu miastu. Restauracje i bary tętniły życiem. Mieszkańcy byli niezwykle różnorodni, każdy wyróżniał się czymś innym. Mieli różne kolory skóry, ubierali się oryginalnie, mówili chyba wszystkimi językami świata. Do tego nieprzerwany ciąg samochodów oraz dobiegający zewsząd zgrzyt hamulców i dźwięk klaksonów. Nigdy nie czułam się lepiej niż w tej chwili.
Wtedy wydarzyła się rzecz, którą zapamiętam na zawsze. Przeszła po mnie pierwsza stopa! Należała ona do blondynki ubranej w różowe futerko, wysokie obcasy i mimo późnej pory – w okulary przeciwsłoneczne. Z jej torebki wystawał przyjazny pyszczek należący do uroczego pieska.
Następnego dnia spotkało mnie najśmieszniejsze wydarzenie w moim życiu. Na eleganckiego pana przechodzącego obok mnie rzuciło się stado gołębi, które próbowały wyrwać mu z ręki kanapkę. Mężczyzna krzyczał w niebogłosy, ale mimo to mężnie walczył o swoje drugie śniadanie. Śmiałam się z tej sytuacji długo i głośno.
Jednak nie każdy dzień wyglądał tak kolorowo. Pewnego popołudnia jakiś chłopak upuścił na mnie czekoladowego loda. Nie dość, że pobrudził całą moją powierzchnie, to ten smak nie przypadł mi do gustu. Za to coca-cola bardzo mi posmakowała. Nie mogę się doczekać, aż ktoś znowu rozleje na mnie ten bursztynowy napój.
Mimo tych pojedynczych incydentów życie upływa mi miło. Najczęściej spędzam dni, rozmawiając z siostrami bliźniaczkami i przyglądając się przechodniom. Nigdy mi się to nie nudzi. Bardzo cieszę się, że trafiłam do miasta i nie zamieniłabym swojego życia na żadne inne. Pamiętajcie, że szary wygląd nie oznacza, że wasze życie też musi być nudne i szare. Przecież nawet mózg, wasz najbardziej skomplikowany organ, tworzą szare komórki, a jakie drzemią w nich możliwości!
Aleksander Szeląg