Szkoła Podstawowa w Tuchowie
Aktualności

,,…Człowieka można zniszczyć, ale nie pokonać’’, czyli wypracowania uczniów klasy siódmej

Po raz ostatni w tym roku szkolnym zapraszam do lektury wypracowań uczniowskich. Powstały, kiedy dzieci uczyły się w domach podczas trwającej epidemii koronawirusa. Może to były tylko rozprawki, przemówienia, opowiadania, sprawozdania… Mało medialne, bo bez obrazków. Jednak są świadectwem pracy uczniów, ich pomysłowości, staranności i przygotowania do kolejnego egzaminu ósmoklasisty…

 

***

Temat: Człowiek nie jest stworzony do klęski. Człowieka można zniszczyć, ale nie pokonać’’. Rozważ słuszność tego stwierdzenia w rozprawce. Zilustruj swoje argumenty przykładami literackimi.

 

Czy prawdą jest, że ,,człowiek nie jest stworzony do klęski”? Co znaczy, że „człowieka można zniszczyć, ale nie pokonać”? W mojej pracy mam udowodnić prawdziwość  tych cytatów, pochodzących z utworu Ernesta Hemingwaya „Stary człowiek i morze”.

            Pierwsza część cytatu mówi o tym, że siła ludzkiej woli jest ogromna. Człowiek jest zdolny do rzeczy pozornie niemożliwych i przekraczających jego siły.

Jako pierwszy przytoczę argument przekraczania granic wytrzymałości fizycznej. Rybak Santiago, pomimo starości, braku siły, zranionej ręki – nie poddaje się i walczy. Jego przeciwnikami są: bezkresny ocean, wielka ryba i drapieżne rekiny. Jednak Santiago dokonuje rzeczy pozornie niemożliwej – wraca do domu o własnych siłach.

Czy zatem nie poniósł klęski? Przecież jego wymarzoną rybę pożarły rekiny. Dlaczego inni rybacy uznali, że przestał być ”salao”? Moim zdaniem jego zwycięstwo polega na pokonaniu własnej słabości i samotności. Dlatego Manolin jest z niego taki dumny.

            W tym miejscu przejdę do drugiej części cytatu:,,człowieka można zniszczyć,

ale nie pokonać”. Według mnie zniszczyć można kogoś fizycznie; można komuś zadać cierpienie, okaleczyć, nawet odebrać  życie, a mimo tego nie złamać, nie pokonać. Tu chcę się odnieść do innych bohaterów literackich, których postawa ilustruje te słowa.

            Pierwszym przykładem są dzieje Juranda ze Spychowa, bohatera „Krzyżaków” H. Sienkiewicza. Ten rycerz został okrutnie potraktowany przez swoich prześladowców. Został upokorzony u bram Szczytna, okaleczony i odebrano mu ukochaną córkę. Wypuszczony z niewoli wiele wycierpiał, przeżył śmierć własnego dziecka. Jednak, gdy mógł się zemścić, nie zrobił tego. Bo tak naprawdę nie został pokonany. Nawet jego oprawca-Zygfryd de Lowe nie mógł tego zrozumieć.

            Kolejny argument dotyczy faktu niezłomności postawy w życiu. Przykładem jest życie bohatera „Kamieni na szaniec”- Janka Bytnara.

Ten chłopak poświęcił wszystko, aby nie zdradzić przyjaciół i zostać wiernym ojczyźnie.

Torturowany przez gestapowców przetrwał i nie wydał nikogo. Jego obrażenia fizyczne były tak poważne, że nie udało się uratować mu życia.”Rudy” fizycznie został zniszczony, ale moralnie- niepokonany. Jak wynika z lektury, podobnych bohaterów było w czasie wojny wielu. Nasza historia wspomina ojca Kolbego, czy rotmistrza Pileckiego.

            Myślę, że przedstawione w tej pracy argumenty udowodniły prawdziwość cytatu i

wyjaśniły, co on naprawdę znaczy. Dzisiejsze czasy także pokazują, że „człowiek nie jest

stworzony do klęski. Człowieka można zniszczyć, ale nie pokonać”.

Karol Madej, klasa VII b

 

***

 

Temat: Przemówienie oskarżające Balladynę. (na podstawie tragedii Juliusza Słowackiego ,,Balladyna’’)

                                    Wysoki Sądzie!

            Zebraliśmy się tutaj, aby osądzić kobietę, której uczynki zniszczyły życie wielu ludzi. Mam na myśli Balladynę, do niedawna naszą królową. Gdy przyszła na świat w ubogiej wiejskiej chacie, nic nie wskazywało na to, jak niezwykłe będzie jej życie. Zawsze była ambitna i bezwzględna. Wyręczała się matką i siostrą w codziennych pracach, zawróciła w głowie synowi organisty, ale chyba nigdy naprawdę nikogo nie kochała.

To jednak jeszcze nie zbrodnia. Zbrodnia przyszła później…

I właśnie dlatego stoję przed Wami, szlachetni Sędziowie.

             Pragnę udowodnić, że zamysł zbrodni towarzyszył oskarżonej od najmłodszych lat i nic jej nie usprawiedliwia! Gdy na progu chaty zobaczyła urodziwego hrabiego Kirkora, zrozumiała, że to szansa na odmianę losu. I nie cofnęła się przed kłamstwem, wyznając Kirkorowi miłość. Gdy zrozumiała, że nie zwycięży w „malinowym konkursie”, popełniła

pierwszą zbrodnię. Zabiła siostrę, bo ta stała jej na drodze do lepszego życia. W moim przekonaniu zrobiła to z zimną krwią. Potwierdzeniem  niech będzie fakt, że nie zgodziła się na propozycję Goplany, aby siostrę ożywić.

Kiedy została „panią Kirkorową”, mogła żyć spokojnie i dostatnio. Jednak to nie leżało w jej naturze. Dręczyły ją wyrzuty sumienia, ale zamiast skruchy i pokuty, stały się przyczyną dalszych zbrodni. Oskarżona obawiała się, że jej zbrodnie wyjdą na jaw. Balladyna swój sekret dzieliła z Kostrynem, który stał się jej kochankiem i wspólnikiem. Z jego pomocą popełniła kolejne morderstwa. Pustelnik zginął, gdyż znał jej tajemnicę, Grabiec musiał umrzeć, bo posiadał koronę Popiela, która była przepustką do władzy.

W moim przekonaniu słowo ”władza” jest tu kluczowe.

Bo czy te wszystkie zbrodnie nie zostały popełnione z żądzy władzy? Czy można było ich uniknąć? Oczywiście, że tak!

            Wysoki Sądzie! Gdyby nie obsesyjne pragnienie władzy, wszystkie ofiary Balladyny żyłyby do dzisiaj. Jednak oskarżona nie potrafiła przestać. Zwróciła się przeciwko mężowi i doprowadziła do jego śmierci, wreszcie otruła swego wspólnika Kostryna. Dlaczego?

Sądzę, że miała dwa powody. Pierwszy- zachowanie tajemnicy wspólnych zbrodni. Drugi-niechęć do dzielenia się władzą. Gdy została królową, chciała rządzić sprawiedliwie. Jednak nawet wtedy dopuściła się zbrodni, wydając na tortury własną matkę.

             Pytam Was zatem, czy postępowanie tej kobiety można usprawiedliwić?  Czy możemy okazać jej litość, skoro ona nigdy jej nie okazała? Sama o sobie powiedziała: ”będę żyła, jakby nie było Boga…” Dlatego musi umrzeć, bo  wśród żywych nie ma dla niej miejsca.

Pewien poeta powiedział, że ”kto nie był ni razu człowiekiem, temu człowiek nic nie pomoże”. I tym właśnie zakończę moją mowę.

Dla Balladyny już nic nie możemy uczynić, oprócz wydania sprawiedliwego  wyroku.

 

Karol Madej, kl. VII b

 

***

Temat: Losy Balladyny inaczej…

opowiadanie

Miałem bardzo dziwny sen. Przedzierałem się przez gąszcze lasu… Ocknąłem się na dość sporych rozmiarów liściu, niedaleko jakiegoś jeziora. Zza zarośli  dobiegły mnie odgłosy rozmowy.

– Gdzie jest Goplana, nasza królowa? – z podekscytowaniem  ktoś zapytał.

–  Śpi jeszcze w Gople – odpowiedział niechętnie ktoś drugi.

– I woń sosnowa, i woń wiosenna nie obudziły naszej królowej?

– Nie ma co się spieszyć. Zbudzi się jędza, to będzie do pracy nas zaprzątać.

Przeszedłem przez zarośla i zobaczyłem dwie postacie siedzące na pieńku drzewa. Te dwa małe skrzaty spojrzały na mnie badawczo.

– Ty jesteś ten nowy? Przysłano cię jako pomoc dla naszej królowej? – spytał mnie jeden ze skrzatów.

– Tak szczerze, too… ja nie wiem – odparłem.

– No pięknie! – krzyknął  wyższy skrzat. – Kolejny się z choinki urwał.

– Z czegoś zielonego na pewno spadłem – odpowiedziałem, przypominając sobie mój sen.

– Mniejsza o to, skąd jesteś. Najważniejsze, że mamy dodatkową parę rąk do pomocy i nie będę musiał się zbytnio przemęczać  – z zadowoleniem powiedział skrzat.

– To ja się może przedstawię – powiedziała mniejsza postać. –Jestem Skierka, a ten oto pan to Chochlik, leniwy i tylko by całymi dniami spał.

– Miło poznać. Jestem Michalik – grzecznie odpowiedziałem.

– Patrzcie na jezioro! Goplana się obudziła!

– I się zaczęło – smętnie odparł  Chochlik.

– Patrzcie, patrzcie! – krzyczał Skierka. – Na słońca promyku wytryska z wody Goplana jak powiewny liść ajeru lekko wiatrem kołysana. Jak łabędź, kiedy rozwinie…

Nagle przyciszonym głosem rzekł do mnie Chochlik, podczas  gdy Skierka kontynuował swoją mowę powitalną.

– Uciekajmy stąd. Ona nie może nas zobaczyć – zaczął ciągnąć mnie w stronę lasu.

– Dzień dobry moje skrzaty – ospale przywitała się pani Goplana. – Czy to jeszcze rano ?

– Ach, witaj pani! – krzyczał Skierka. – Toż to pierwsza wiosny godzina.

– Chochliku!

– No i mnie zobaczyła! – mruknął zdenerwowany Chochlik.– Chodź za mną.

– A kogo my tu mamy – rzekła Goplana, kierując wzrok na mnie.

– Dzień dobry pani – odparłem spokojnie. – Jestem Michalik i podobno spadłem z choinki.

Chochlik zaczął się śmiać: – To już prędzej spadłeś z wierzby, a nie z choinki. Na próżno szukać drzewa iglastego w lesie liściastym.

– Uspokój  się, Chochliku! – krzyknęła Goplana.

Opowiedziałem Goplanie mój sen. Zgodziłem się też pomóc w wiosennych porządkach w lesie.

Ucieszona Goplana rozdysponowała nam zadania. Na samym początku musiałem iść z Chochlikiem upleść wianek dla Goplany. Nasza praca wyglądała następująco: ja zbierałem kolorowe kwiaty, a Chochlik spał na trawie.  Po jakimś czasie obudził się. Podszedł do mnie, poklepał po ramieniu i rzekł:

– Doskonale! Ja się wyspałem, ty nauczyłeś się robić wianek, a Goplana ucieszy się z nowego kolorowego wianka.

Wracaliśmy wzdłuż brzegu jeziora. Spojrzałem na tafle nieruchomej wody. Odskoczyłem, następnie jeszcze raz spojrzałem na wodę. Widziałem  swe odbicie  i nie byłem z niego zadowolony. Zamiast człowieka zobaczyłem niską postać pokrytą futerkiem, z małym ogonkiem i odstającymi uszkami, które sterczały spomiędzy rozczochranych włosów. Miałem na sobie zielone, lekko podarte ubranko. Wyglądałem dokładnie jak Chochlik. Ten, co szedł przede mną.

– Coś nie tak ?!- spytał Chochlik.

– Nie, nie, nic – odparłem i ruszyłem dalej.

Rozmyślałem, dlaczego jestem skrzatem. Co zrobiłem wczorajszego dnia, że się tu znalazłem. Te i coraz to nowsze pytania nie dawały mi spokoju. W końcu uznałem, że skoro już dość długo w tym świecie jestem i nikt nie doczepił się do mojego wyglądu, to wszystko jest w porządku i nie należy się przejmować. Trzeba iść dalej za przewodnikiem, którym był Chochlik.

W pewnym momencie Chochlik kazał mi się ukryć. Nieopodal drogą szybkim krokiem szedł człowiek, powtarzając :

– Szatana żona chce być moją żoną!

W końcu zniknął nam z pola widzenia.

– Kto to był ?

– To jest ten chłop, w którym się zakochała nasza pani.

– Aha – odparłem.

– Jest to prosty chłop ze wsi. Jego ojciec grał na dudach, aż w końcu zmarł – ciągnął Chochlik.

– To zmarł od gry na dudach?! –zdziwiłem się.

– Nie, głuptasie – zaśmiał się Chochlik. – Zmarł, bo go ponoć żona zamęczyła.

Ruszyliśmy w stronę, z której wybiegł ten człowiek i po paru minutach byliśmy już razem ze Goplaną i Skierką.

– A cóż tak długo chłopcy ? – spytała nimfa.

Chochlik popchnął mnie w stronę Goplany. Wręczyłem jej wianek.

Ucieszona nimfa podziękowała i powiedziała, że ma dla nas nowe zadanie. Najpierw opowiedziała o spotkaniu z Grabcem. Kazała nam podążać za nim i tumanić go po lesie, aby do rana nie dotarł do swojego domu ani do domu Balladyny.

Wraz z Chochlikiem zostaliśmy zamienieni w czarne koty i ruszyliśmy w pogoń za Grabcem.

Cały wieczór wodziliśmy go po ciemnym lesie. Była z tego nawet niezła zabawa.

Z samego rana przyszła Goplana ze Skierką. Byłem tak zmęczony, że postanowiłem uciąć sobie krótką drzemkę.  Gdy otworzyłem oczy, byłem świadkiem czegoś niezwykłego. Królowa Gopła wraz duszkami stała obok Grabca i dziwnie się mu przyglądała. W jednej chwili nieszczęsny człowiek zapadł się pod ziemię, a na jego miejscu pojawiło się drzewo.

– Niesamowite! – wykrztusiłem.

Chochlik, widząc,  że wstałem, zawołał, abym do niego podszedł. Opowiedział mi, co robił Skierka, gdy my bawiliśmy  się z Grabkiem.  Goplana zleciła mu ważne zadanie. Musiał doprowadzić do uszkodzenia powozu księcia Kirkora. Następnie zaingerował w życie ludzi tak, aby książę zakochał się w obu córkach wdowy mieszkających w pobliskiej chacie. Jedną z tych córek była Balladyna. W pewnym momencie przerwał mu trzask gałęzi.

– Ktoś się zbliża! – krzyknęła Goplana. – Skryjmy się w gęstwinie.

Z krzaków wyszła młoda jasnowłosa dziewczyna z dzbankiem na głowie. Śpiewała:

– Ach, pełno malin.. A jakie różowe! A na nich perły rosy kryształowe…

Nieopodal usłyszeliśmy szelest dobiegający z innej części lasu.

– To jest ta Balladyna – Chochlik wskazał na drugą, czarnowłosą dziewczynę.

Obie szukały malin, obie miały dzbanki na głowie, obie mówiły do siebie, ale jedno je różniło.

Tylko jedna z nich miała pełny dzbanek.

– Ale ta Balladyna leniwa – odezwał się Chochlik. – Nie chciało się jej zbierać malin.

– Leniwa jak ty! – wtrącił Skierka.

– Cisza tam! – syknęła Goplana. – One z sobą rozmawiają.

– Nic nie słychać – powiedziałem.

– Podejdę bliżej – powiedziała Goplana i powoli ruszyła w ich stronę.

Wtem Balladyna dobyła noża. Alina cofnęła się. Skierka zerwał się na równe nogi. Goplana przystanęła i bacznie obserwowała zdarzenie. Balladyna zbliżała się do Aliny, Pchnęła ją nożem, dziewczyna osunęła się na ziemię.

– Jezus Maryja… – doszedł głos z wierzby.

– Kto to?… Kto to powiedział… – przestraszona Balladyna uciekła.

– Przegapiłem coś? – spytał obudzony Chochlik. – Słyszałem jakieś krzyki.

Zapadła chwila ciszy. Goplana szła dalej przed siebie, mówiąc coś pod nosem. Skierka i zdezorientowany Chochlik podążali za nią.

– Nie mogę tego tak zostawić ! –rzekłem sam do siebie. – Muszę jej jakoś pomóc. Muszę zatrzymać zabójcę, a następnie pomóc tej biednej dziewczynie.

Ruszyłem w pogoń za Balladyną. Była tak wystraszona, że nawet nie zauważyła, jak podłożyłem jej nogę. Upadła wprost do błota.

– ,,Jeden problem z głowy’’ – pomyślałem.

Następnie jak najszybciej mogłem, wróciłem po ciało Aliny. Gdy dotarłem na miejsce, ciała już nie było. Zdziwiłem się bardzo. Usłyszałem głos starca za moimi plecami. Niski, siwy pan z długą brodą wraz z jakimś pasterzem nieśli ciało Aliny. Podążyłem za nimi. Dotarliśmy do skromnej chatki przy strumyku. Gdy nadarzyła się okazja, wślizgnąłem się przez okno do środka. Starzec podawał jej jakieś ziółka.

To był mój czas. Kiedy starzec się obrócił, dodałem mu do ziół specyfiku, który podarowała mi Goplana jako podziękowanie za piękny wianek. Miksturka miała leczyć rany, więc stwierdziłem, że się nada. Pasterz patrzył uważnie to na starca, to na ciało. W jednej chwili Alina podskoczyła i stanęła na równe nogi.

– Nie sądziłem, że to działa!!! – krzyknąłem ze starcem prawie w tej samej chwili.

Teraz byłem już spokojny o nią. Zostało mi jeszcze policzyć się z Balladyną.

Wybiegłem z chaty i udałem się tam, gdzie zatrzymałem zabójczynię.

Gdy dotarłem na miejsce, znajdowała się tam już Goplana z Chochlikiem.

-Ja się nią zajmę – powiedziała Goplana. –Ty Michaliku idź ze Skierką i dopilnuj, aby Alina dotarła do domu.

Zrobiłem, jak kazała.  Skierka wyprowadził Alinę z chaty. Odnalazłem dzbanek i podałem go Alinie.

– Idź do pani Goplany i powiedz, że ja już dopilnuję, by Kirkor poślubił Alinę – powiedział do mnie Skierka.

Gdy wróciłem nad jezioro Gopło, zastałem Chochlika śpiącego na hamaku. Nieopodal czekała Goplana. Przekazałem jej wiadomość od Skierki.

Po paru godzinach wrócił Skierka.

– Mam dobre wieści! – krzyknął. – Kirkor wraz z Aliną i wdową opuścił wieś i wyruszył do zamku!

– Co za szczęście – westchnęła Goplana.

– A co się stało z Balladyną ? – spytałem.

Chochlik z Goplaną uśmiechnęli się.

– Tym już sobie głowy nie zawracaj moje dziecko drogie – powiedziała Goplana. – No, a teraz do spania diabliki. Jutro kolejny dzień pracy przed nami…

 

Michał Gawryał, klasa VII b

 

 

***

Temat: Historia małżeństwa z punktu widzenia pana Piotra – na podstawie satyry Ignacego Krasickiego.

 

Dziś opowiem wam o mojej historii miłości do pewnej szlacheckiej kobiety.

Poznałem niegdyś piękną dziewczynę. Bogatą, uroczą i posiadającą mnóstwo talentów. Miała, jak sam się później przekonałem, wielką wadę, albowiem była wychowana w mieście. Bardzo często ją odwiedzałem. Żyliśmy jak bohaterowie romansów.

Pewnego dnia postanowiliśmy spisać intercyzę. Choć dostrzegałem wielką różnicę charakterów oraz światopoglądu, postanowiłem zgodzić się na jej największe zachcianki, które zostały wpisane do dokumentu. Byłem zaślepiony jej bogactwem i bardzo chciałem, żeby wniosła w posag cztery wsie sąsiadujące z moimi. A więc ożeniłem się z nią.

 

Pierwszego dnia po ślubie zaczęło się moje cierpienie. Wraz z małżonką pojechałem na wieś do domu. Niełatwo było  sprostać oczekiwaniom tej kobiety. Kiedy zaproponowałem jej powóz, ona odmówiła, tłumacząc, że chce pojechać angielską karetą. Więc ją kupiłem od bankruta. Żona weszła do powozu, lecz wzięła doń mnóstwo niepotrzebnych rzeczy. Zabrała kilka zwierząt (mysz na łańcuszku) i z ich powodu musieliśmy tłoczyć się.

– Masz waćpan kucharza? – zapytała nagle żona.

– Mam, moje serce – odpowiedziałem z czułością.

– Cóż to za słownictwo!? Proszę się tych wiejskich prostactw oduczyć! – odburknęła wzburzona żona.

– A kucharza trzeba zwolnić. Niech zastąpi go ktoś godny. Zatrudnij Matyjasza. A masz waćpan zastawę porcelanową? – kontynuowała kobieta.

– Nie mam. U nas podaje się smakołyki na półkach, żeby każdy mógł wybrać sobie to, co lubi – odpowiedziałem spokojnie.

– Ach, to niedorzeczne. Nie wyrażam na to zgody – skwitowała mą wypowiedź żona.

Wtem dotarliśmy do mojego dworu. Dama nawet nie zwróciła uwagi na księdza, pokazując brak dobrych manier. Jeszcze dobrze nie weszliśmy, a już zaczęła krytykować jadalnię. Uważała, że jest za mała i nie pomieści jej hucznych przyjęć. Później przeszła do sypialni i stwierdziła, że potrzebuje kilku osobnych pokoi i nie może przystać na moje marne, w jej mniemaniu, szlacheckie warunki. Następnie przeszła do ogrodu i postanowiła, że zmieni go na bajeczny francuski raj roślinny, gdzie będzie mogła przyjmować gości.

Nie potrafiłem poradzić sobie z jej apodyktycznym charakterem. Ulegałem jej zachciankom. Niedługo później uczyniła z naszego domu francuski pałac, gdzie spotykali się miłośnicy mody i zabaw doczesnych.

 

Pewnego dnia podczas wystawnego balu ktoś podpalił przypadkowo fajerwerkami stodołę. Próbowałem ugasić pożar, ale stodoła spłonęła. Nikt z gości mi nie pomógł.

– ,,Oj, gdybym pomyślał, zanim ożeniłem z tą modnisią. Nie dopuściłbym, by tak mną manipulowała. Oj, nieszczęsny ja’’ – lamentowałem.

 

Uświadomiłem sobie, iż miłość kierowana chęcią wzbogacenia się nie ma sensu, że kocha się drugą osobę, a nie majątek, który posiada. Teraz muszę odpokutować za swoje winy do końca życia, ponieważ nie dopuszczam myśli o rozwodzie. Oj, gdybym nie był chytry na pieniądz, na pewno tak bym nie cierpiał.

 

Szymon Koncewicz, kl. VII b

 

 

***

Temat: W imieniu jednego z żołnierzy piszemy sprawozdanie z ostatnich chwil życia Emilii Plater.

 

Żegnamy naszego wielkiego Wodza – Emilę Plater. Umiera nasz wielki Pułkownik.

Leży na pastuszym tapczanie, w chatce leśnika, w głuchej puszczy.

Przy drzwiach chaty czuwa straż. My strzelcy stoimy oddziałem. Ze wsi przybyły tłumy wieśniaków.

Zebraliśmy się  wszyscy przed chatą. Tam konał nasz bohater. Najpierw kazała do izby, w której leżała, przyprowadzić swojego ukochanego, osiodłanego konia. Chciała ujrzeć go ostatni raz. Następnie poprosiła o przyniesienie swojego munduru strzeleckiego, noża myśliwskiego, pasa i ładunków. Żegnała się z  rynsztunkiem. Kiedy wyprowadzili z chałupy konia, wszedł ksiądz z Panem Bogniem. Wszyscy upadliśmy na kolana i mówiliśmy razem z nim słowa pacierza. Panował smętny nastrój. Twardzi żołnierze, którzy podczas swojego życia nie uronili ani jednej łzy, teraz płakali jak małe dziecko, które właśnie straciło swoją ukochaną zabawkę. Wszystkich zebranych ogarnęła żałoba i ogromny żal.

Następnego dnia tylko zwykły lud przyszedł zobaczyć  piękne dziewczęce ciało, które nie przypominało żołnierskiego. Dziewica w ręku trzymała krzyż, pod głową miała siodło, a przy sobie nóż myśliwski, pelerynę z kapturem i broń śrutową.

Widać było jej przywiązanie  do wojen, bitew oraz Boga.

Moim zdaniem śmierć Emilii była ogromnie poruszająca dla wszystkich. Obudziła ona w nas uczucie straty i żalu, a jednocześnie podziwu dla bohaterskiego serca. Tak młoda, a jednocześnie tak niesamowita osoba jest dla nas godnym wzorem do naśladowania. Dokonała wielkich czynów.

Milena Mazurkiewicz, kl. VII a

 

***

 

Temat: Wejdź w rolę generała, który podczas narady sztabowej relacjonuje przebieg walki. (na podstawie poematu ,,Reduta Ordona’’)

            Trwa powstanie, które rozpoczęliśmy w listopadzie ubiegłego roku. Bronimy szańców na warszawskiej Woli.  Obroną posterunku artyleryjskiego kieruje Ordon. Naprzeciwko Rosjanie. Z jednej i drugiej strony latają śmiercionośne pociski i granaty. W pewnym momencie widzimy, że długa czarna kolumna wrogów zbliża się nieubłagalnie.  Żołnierze padają od kul jeden za drugim, jak gdyby środkiem wojska przeszedł anioł śmierci.  Jedyny dźwięk, jaki można było usłyszeć, to huk dwustu armat wroga. Rosjanie przełamali w końcu pierwszą linię obrony.  Rozpaczliwie próbowaliśmy jeszcze  odeprzeć wroga. Nieskutecznie- zabrakło amunicji. Gęsty proch unosił się w powietrzu. Ledwie można było dostrzec Ordona, który trzymał w ręku palną świecę. Na redutę wdzierali się pierwsi wrogowie. Wtem Ordon skoczył do piwnic.  Ktoś krzyknął:

– Dobrze! Nie oddamy im prochów! – Nagle rozległ się straszliwy huk jakby stu gromów.

Armaty stoczyły się w dół zbocza. Dym z panew na nowo spowił ziemię. Patrząc na redutę, widziałem tylko czarną bryłę. Zniknęły wszystkie armaty. Nie widać było wrogów, ani towarzyszy.

Tylko czarna bryła – zbiorowa mogiła, tych co bronili i tych, co się  wdarli.

 Choć to wydarzenie jest tak tragiczne, to dzięki Ordonowi uratowaliśmy honor Polaka i nie oddaliśmy fortu wraz z jego zawartością wrogowi.

Wszystko to dzięki  odwadze, męstwu, poświęceniu dla Ojczyzny i zaciętej walce aż do  ostatniego żołnierza, do ostatniej kropli krwi.

 

Michał Gawryał, kl. VII b

 

 

zebrała Renata Gąsior

%d